piątek, 26 lutego 2021

Dzień który zmienił wszystko

Znowu długo się zbierałam, żeby kontynuować. Myślałam nawet tym, żeby usunąć poprzedni wpis i zapomnieć o opisywaniu moich przeżyć jednakże rozmowa z najbliższą mi osobą uświadomiła mi, że potrzebuję tego. Potrzebuję przelać moje myśli na ekran i czasami do nich wrócić. Czas na część drugą.

Trwałam sobie w mojej bańce szczęścia - cieszyłam się, że to nie rak, że 14 grudnia będę po zabiegu. Moim największym problemem było nadrobienie pracy, żeby moja nieobecność nie zakłóciła postępów projektu. Dalej dużo pracowałam, przygotowywałam się jednak do usunięcie włókniaczka. Szukałam informacji, czytałam o zabiegu, szukałam prezentów dla rodziny na święta, zastanawiałam się czy będzie bolało, robiłam porządki w mieszkaniu. Aż w końcu nadszedł TEN weekend. Przyjechała moja koleżanka, bo szykowała nam się dziopowa posiwdówa i w końcu miałyśmy odebrać nasze dyplomy ukończenia studiów. 

W sobotę wpadła mi konsultacja u chirurga szczękowego w celu skonsultowania pobolewającej ósemki. Doszło do tego, że całkiem spontanicznie i bezboleśnie usunęłam górną ósemkę (oczarowana urokiem pana chirurga) a babski weekend z winem zamieniłam na szoferowanie moim dziopom. Mimo wszystko, weekend był świetny - w gronie moich wspaniałych dziewczyn, dużo śmiechu, pizzy, chipsów i gadania o głupotach. Czyli tak jak lubię.

Biopsji mamotomicznej nie będzie
 
W niedzielę przyjechali do mnie moi rodzice - tym razem nie pozwolili mi pójść samej i postanowili mi towarzyszyć. Noc przed zabiegiem upłynęła spokojnie, wyspałam się i o 8:20 zameldowałam się w poradni. Długo czekałam w rejestracji, patrzyłam na schorowanych ludzi czekających ze mną w kolejce i wtedy puściły emocje - siedziałam tam z numerkiem w ręce próbując opanować potok łez. Mama, która była ze mną w środku zadania nie ułatwiała. Widziałam po niej, że stresowała się bardziej niż ja. Trzeba było wziąć sie w garść. 

Po rejestracji pomaszerowałam pod gabinety Breast Unit i grzecznie czekałam z mamą na moją kolej. Trwało to długo i postanowiłam wysłać mamę do taty na parking, żeby mogła mu dać klucze do mieszkania. Chciałam żeby tata mógł sobie wrócić i ulżyć bolącym plecom. Mama pewnie nie zdążyła wyjść z budynku szpitala a mnie poproszono do gabinetu. Napisałam chyba rodzicom wiadomość, że weszłam do gabinetu. Znowu zostałam sama. 

Trafiłam na super lekarkę - kompetentną, konkretną czyli tak jak lubię. Najpierw wywiad medyczny, później zgody na zabieg a następnie rozebrałam się, położyłam na łóżku zabiegowym i patrzyłam jak panie w gabinecie przygotowują urządzenie do biopsji mammotomicznej. Zanim biopsja to wcześniej badanie USG. Ooo-oo! Coś jest nie tak. Widziałam to po spojrzeniu lekarki. Pierwsza wiadomość - 25 listopada guz miał 2 cm, teraz ma już ponad 4. Nie, biopsji mammotomicznej nie zrobimy. Będzie biopsja gruboigłowa. W tamtym momencie już chyba płakałam. Pielęgniarka trzymała mnie za rękę podczas gdy lekarki zmieniały przyrządy. Biopsja nie bolała, bolał zastrzyk ze znieczuleniem, a raczej był nieprzyjemny. Druga wiadomość - guz bardzo twardy i silnie unaczyniony. Wtedy wiedziałam podświadomie, że dobrze to już było. 

Trzeba wziąć to na klatę 

Lekarki zrobiły swoje, pobrały 5 wycinków z guza, zatamowały krew, założyły opatrunki a ja usiadłam podpisać nowe zgody. Zapytałam lekarki co to znaczy, ze guz jest twardy, mocno unaczyniony i tak szybko rośnie. Powiedziała, że to może być nietypowy włókniak a może to być rak. Zatkało mnie i długo patrzyłam w oczy lekarki. Odwróciła spojrzenie a mi popłynęło kilka nowych łez. Ok. Zaraz wychodzę do mamy więc biorę się w garść. Wyniki po nowym roku, jest jeszcze trochę czasu. Jeszcze zdążę to przemyśleć. 

Po biopsji zostałam sama w Krakowie. Pracowałam, widywała się ze znajomymi. Odnowiłam kontakt z dawną koleżanką, która dała mi w tym czasie dużo wsparcia. Starałam sie nie użalać nad sobą. Bywały gorsze i lepsze momenty. Żartowałam w sobie z tej sytuacji. Szukałam plusów ale i kupowałam ubrania do szpitala, nową bieliznę. Tak na wszelki wypadek. I tym sposobem stałam się chodząca reklamą marki Adidas. Ups!

Nie no. Dajcie spokój jaki rak. No włókniak. Jak rak skoro mój biust jest ultramikroskopijny. To się nie zdarza. Nie pozwalałam sobie na złe myśli. Wszyscy, którzy wiedzieli mówili, że wszystko będzie dobrze. Modliłam się, płakałam jeżdżąc w nocy samochodem, miewałam wahania nastroju, złościłam się, chciałam być sama, później nie. Bałam się świąt i życzeń "przede wszystkim zdrowia". Już wolałam jak wszyscy życzyli mi chłopaka.. no nic. Zniosłam i to. Bardzo chciałam wierzyć, że będzie dobrze i sobie to wmówiłam. Podświadomość jednak wiedziała swoje bo po dotyku czułam, że guz rośnie.

Przykro mi, to rak

Minęły święta, minął sylwester ze znajomymi, później był wieczór z moim ulubionym drinkiem u mojej bardzo bliskiej koleżanki. Było super. Te 3 dni nowego roku były mega - wśród rodziny i znajomych. Szykowałam się z koleżanką na marcowy wyjazd do Meksyku. 4 stycznia miałam iść do biura podróży po oferty wycieczek. 4 stycznia to był też pierwszy dzień roboczy po nowym roku. Zadzwoniłam do Breast Unit i zapytałam czy są moje wyniki i czy mogą podać mi je telefonicznie. Pani w rejestracji potwierdziła,  że wyniki są jednak nie mogła mi ich podać, poprosiła o numer telefonu i ktoś z Breast Unit miał oddzwonić. Oddzwonili po godzinie, odmówili przekazania wyniku i zaprosili do poradni. Wahałam się czy jechać. HALO. Miałam iść do biura podróży, odebranie wyników i kilkugodzinna przerwa w pracy mi to uniemożliwią. Ale ok. Zdrowie to zdrowie. Mój team leader na urlopie, szybka konsultacja ze znajomymi w pracy jak ogarniali takie przerwy. Udało się załatwić. Z dresu przebrałam się w jeansy, maseczka na buzie,  obyło się bez makijażu i w ciągu 5 minut byłam w samochodzie. Jechałam na krakowski Prokocim.

I znowu jak poprzednio. Nie chciałam być sama ale nikt nie mógł rozmawiać o godzinie 10 rano. Wszyscy w pracy. Mamie się nie przyznałam, że jadę po wyniki. Wiedziała tylko, że wyniki są do odbioru osobiście. Po 15 minutach zaparkowałam pod szpitalem, wzięłam bilecik, podreptałam do rejestracji i ulokowałam się pod gabinetem Breast Unit. Po godzince zostałam poproszona do gabinetu. Trafiłam na trzecią onkolożkę. Zadała kilka pytań i zapoznała się z wynikami badań. Patrzyłam na nią niecierpliwie. Chciałam wiedzieć i jechać do domu. Tyle. Lekarka zgarbiła się i patrząc na swoje ręce powiedziała - przykro mi, to rak. Złośliwy. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz